Homilia o. Wacława o Pani ze Skałki

18 listopada na wszystkich w tym dniu Mszach św. franciszkanin z Prowincji Matki Bożej Anielskiej Zakonu Braci Mniejszych o. Wacław Michalczyk OFM przybliżał nam postać kandydatki do beatyfikacji Mieczysławy Faryniak.

Padła wówczas obietnica, że udostępni też swoją homilię. I właśnie to uczynił. Przeczytajcie:

            Czcigodni Siostry i Bracia w Chrystusie Panu!

Kończy się rok liturgiczny. Dziś już przedostatnia jego niedziela. Niedaleko także do końca roku cywilnego 2018. Doświadczamy więc, jak wszystko przemija. Jak upływa rok za rokiem, tak też przyjdzie kres tego świata. O końcu świata mówią także dzisiejsze czytania biblijne. Słyszymy w nich o zmartwychwstaniu umarłych i o sądzie nad nimi, o powtórnym przyjściu Chrystusa, ale w sposób widzialny dla wszystkich, w potędze i blasku swego majestatu boskiego. Temu przyjściu towarzyszyć będą niezwykłe zjawiska w przyrodzie: „słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku, gwiazdy spadać będą z nieba i moce niebieskie zostaną wstrząśnięte” – głosi dzisiejsza Ewangelia. Że tak będzie, zapewnia sam Pan Jezus, mówiąc: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”.

Koniec świata jest dla każdego z nas zawsze bardzo blisko. Praktycznie ten świat, w którym żyjemy, przestanie dla nas istnieć w chwili naszej śmierci. Ale jej godzina jest przed nami zakryta. Może ona nadejść w każdej chwili. Każdy dzień może być ostatnim. Taka jest rzeczywistość. Świadomość tego powinna budzić w nas odpowiedzialność za życie, by dobrze jej przeżywać w wierności Bogu, w miłości do Boga i bliźniego. Chodzi o to, by zawsze być przygotowanym na tę ostatnią chwilę życia. Dlatego Chrystus mówi dziś do nas: „Czuwajcie i módlcie się w każdym czasie”. O tej konieczności czuwania przypominają także słowa piosenki:

„Wśród odpoczynku i pracy,

            Wśród radości i troski,

            Wśród wypełnionej trudem i pracą codzienności,

            Wśród zmierzchów i świtań dnia,

            Czuwajcie!”

Przykład ewangelicznego czuwania i pięknie przeżytego życia chrześcijańskiego tu na Spiszu pozostawiła śp. Mieczysława Faryniak, popularnie nazywana Panią ze Skałki, zmarła 28 lat i pół roku temu. Apostołka Spisza. Pamięć o niej jest nadal żywa. Jest postacią znaną nie tylko w tej okolicy. Na jej temat napisano już wiele artykułów w różnych czasopismach i opracowaniach. Są o niej książki. Jest także film telewizyjny. Ona sama pisała wiersze opiewające piękno przyrody, zwłaszcza Tatr oraz różne opowiadania o treści religijnej. Pozostawiła również prawie 400-stronicowe wspomnienia ze swego życia, jakby swój dziennik duchowy. Prowadziła częstą korespondencję z wieloma osobami. Najstarsi spośród was z pewnością ją znali, a inni może słyszeli o niej. Ja też ją znałem na przestrzeni ponad 20 lat.

Kim ona była? Urodziła się w 1903 r. w Kętach k. Oświęcimia, ale dzieciństwo i lata młodzieńcze przeżyła w Bielsku-Białej. Tam ukończyła szkołę podstawową, a potem szkołę średnią handlową. Miała dwie siostry. Z domu i ze szkoły wyniosła dobre wychowanie ludzkie i chrześcijańskie. Rodzice byli przykładem prawości, wierności małżeńskiej i zaangażowania społecznego. Po ukończeniu szkoły handlowej podjęła pracę jako urzędniczka w miejscowym banku. Miała dobrą pensję. Posiadała żywiołową osobowość. Lubiła wycieczki w pobliskie góry Beskidy, teatr, muzykę, bale, podróże. Pociągało ją piękno przyrody. „Urodziłam się z zamiłowaniem piękna i pędem do ideału” – napisze później we wspomnieniach.

Po kilku latach pracy w banku przechodzi poważny kryzys zdrowia, wyczerpanie psychiczne, co uniemożliwia jej dalszą pracę. Otrzymuje roczny urlop. W tym też czasie zaczyna się głębiej interesować religią. Czyta różne książki na ten temat, dużo się modli, zwłaszcza do Ducha Św. Szuka ciszy i samotności. Po upływie rocznego urlopu dalej nie jest zdolna do pracy. Specjalna komisja lekarska w Warszawie przyznaje jej w tak młodym wieku rentę chorobową. Mając 32 lata, w drugiej połowie 1935 roku przybywa do pobliskiego Dursztyna.

Dlaczego do Dursztyna? Otóż będąc kiedyś na wczasach nad morzem na Helu, poznaje mieszkającą z nią w jednym domu nauczycielkę z córką, która opowiada jej o pięknie gór oglądanych ze wsi Dursztyn, w którym pracuje. Mieczysława będąc na rencie, postanawia odszukać ten Dursztyn. Piękne widoki gór i całej tej okolicy zaskoczyły ją. Nie mogła się nasycić tym pięknem. Tam więc kupuje kawałek ziemi, buduje ubogą chatkę i osiada zaraz przy wjeździe do wsi, u stóp tzw. Czerwonej Skały, ok. 1 km od zabudowań mieszkańców. Odtąd to będzie jej skałka, a ona Panią ze Skałki.

Dursztyn wtedy liczył 40 kilka domów. Był prawie odcięty od świata. Nie było komunikacji. Wszędzie trzeba było iść pieszo albo jechać furmanką. Na wsi nie było też sklepu. Do najbliższego miasta – Nowego Targu – 18 km. Panowała bieda. Młodą Mieczysławę nic jednak nie zrażało, przeciwnie, to było dla niej wymarzone miejsce, w którym będzie realizować swoje powołanie życiowe. Z Dursztynem zwiąże się na prawie 50 lat. Tam będzie prowadzić bardzo ubogie, pobożne, całkowicie oddane Bogu i ludziom życie.

Z biegiem czasu Pani Mieczysława głęboko wrosła w społeczność dursztyńską. Przyczyniła się do odnowy wsi, ożywienia religijnego i umocnienia wiary chrześcijańskiej. Była dla mieszkańców autorytetem, oparciem, często pierwszą pomocą. Przyczyniała się do pokoju i zgody sąsiedzkiej, łagodziła różne konflikty. Udzielała się społecznie, na ile mogła. Dbała o dobre wychowanie dzieci i młodzieży, opiekowała się ministrantami. Troszczyła się o świątynię. Przez kilka miesięcy, w czasie wojny, na przełomie 1944 i 1945 r., ukrywała u siebie lekarskie małżeństwo żydowskie z Frydmana. Małżonkom odstąpiła swoją chatę, a sama zamieszkała w grocie. Natomiast ich małą córeczkę powierzyła jednej z rodzin w Dursztynie. Zaraz po zakończeniu wojny zorganizowała szkołę i była jej dyrektorką przez 3 lata. Z jej oddziaływania wyszło z Dursztyna kilka powołań kapłańskich i zakonnych. Odwiedził ją na Skałce ks. kard. Karol Wojtyła i bardzo ją cenił. Pisał do niej listy i życzenia, także później jako papież.

W liście z 22 czerwca 1976 r. napisał m.in.: „Wiem, że moje podziękowanie jest nieproporcjonalne do tego, co Pani uczyniła dla Boga, Kościoła i Ojczyzny swą apostolską pracą w Dursztynie i okolicy”.

Ostatnie 6 lat życia Pani Mieczysława spędziła w klasztorze Sióstr Niepokalanek w Nowym Sączu, którym przekazała swoją Skałkę. Umarła 29 kwietnia 1990 r., a 2 maja odbył się jej pogrzeb w Dursztynie.

Pani Mieczysława była także znana ma całym Spiszu. Chodziła na odpusty w tych wsiach, aby uczcić danego świętego Patrona i wielbić Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wszędzie miała znajome rodziny i przyjaciół. Najbardziej zaś była związana z Krempachami. Przez pierwsze lata jej pobytu w Dursztynie nie było tam na stałe kapłana, więc tutaj przychodziła do kościoła w niedziele i święta. Przychodziła tu często także w późniejszych latach. To stąd pochodził jej pierwszy wychowanek, którego zawsze nazywała swoim duchowym synkiem, późniejszy o. Paschalis Gryguś, zmarły przeszło dwa lata temu. Z nim utrzymywała kontakt listowy do końca życia.

W swoich wspomnieniach pięknie wyraża się o Krempachach i ich mieszkańcach. Pisze, że tutaj brano przykład z patrona kościoła i parafii, św. Marcina, który słynął z miłosierdzia wobec ubogich i potrzebujących. Oto jej słowa: „W czasie ostatniej wojny miłosierne kobiety, gdy piekły chleby dla domu w sobotę, piekły także mniejsze chleby, który szlachetny gospodarz Jakub Zygmund zanosił w plecaku do Łapsz Niżnych, bo były tam opuszczone rodziny. Niektórzy mężczyźni, którzy byli w służbie państwowej i utrzymywali rodziny, zostali wzięci do wojska i stąd rodziny znalazły się w niedostatku. Przechodząc przez Dursztyn koło Skałki tenże gospodarz wstępował na Skałkę, mówiąc, że przyjaciela nie można ominąć. Bardzo radośnie go witałam”.

Pisze dalej: „Miałam piękną szopkę, z którą i w Krempachach odwiedzałam gospodarzy. Zbiegały się dzieci i starsi i śpiewaliśmy kolędy piękne ku czci Dzieciątka Jezus, co ludzi cieszyło i podnosiło myśl do Boga”.

Na innym miejscu zaznacza: „Krempachy wspaniała wieś, jakże piękne widoki z łąk wyżej położonych na Górce i na Babią Górę, a z tych najwyższych pól – na Tatry. Jakże wspaniałe łąki, na które wyganiano gęsi po skoszeniu trawy i zebraniu siana. Co za wspaniały widok, gdy pod rząd z każdego domu wyganiała je pasterka na ściernie”. I pisze jeszcze: „W Krempachach był zawsze porządek. Sołtys pamiętał o potrzebach, dbał o naprawę dróg, o wyznaczanie prac na terenie wsi. Tak że spod każdego numeru ktoś zawsze chodził do wspólnych prac dla dobra wsi. Znałam dzieci we wsi, bo przybiegały do mnie na Skałkę, zawsze mówiłam z nimi różaniec, by go umiały i pamiętały. W Boże Narodzenie było dla nich misterium uwielbienia Dzieciątka Jezus na tle radosnej dziesiątki różańca… Na ostatnim spotkaniu z nimi w Boże Narodzenie było ich ok. 50-cioro. Jakże się cieszyłam i one się cieszyły, nie zapomnę naszych spotkań”. I jeszcze jedno wspomnienie Pani Mieczysławy: „Piękne są Krempachy, ale najmilsi ci ludzie,, którzy kochają Boga i są miłosierni, jak ich Patron, św. Marcin. Miałam w Krempachach życzliwych ludzi, życzliwe gospodynie”. Nazywała je ciotkami. Dodaje: „Goniłam do Krempach do chorych, do przyjaciół”.

Z czysto ludzkiego punktu widzenia życia śp. Pani Mieczysławy wcale nie było łatwe, przeciwnie, było bardzo trudne, skrajnie ubogie, pełne wyrzeczeń. Nie miała nawet radia, nie mówiąc później także o telewizji. Ileż trudu musiała wkładać, żeby tę swoją Skałkę utrzymać, powiększać jej teren, aby uczynić ją miejscem poświęconym Bogu i Matce Najświętszej. W swoich wspomnieniach napisze: „Ciężkie miałam życie. Byłam zawsze słaba, przeszłam kilka zapaleń płuc, rower mnie jako dziecko przejechał, miałam uszkodzoną jamę brzuszną i inne maiłam słabości. Trwałam jednak mężnie, zasilana łaską Bożą”. Mimo swego bezinteresownego oddania i poświęcenia dla innych, niejednokrotnie spotykała się z niezrozumieniem, nieżyczliwością, a nawet wrogością. Umacniała ją codzienna wytrwała modlitwa. W chwilach trudnych, cierpienia, zmęczenia, powtarzała: „Jezu, kocham Cię nad życie, nad zdrowie, nad śmierć”. „Codzienna komunia święta – pisze – dawała mi moc, jak zastrzyk zasilający, który jedynie trzymał mnie przy życiu, w trudach, nad moje chore, wyczerpane serce i siły”.

Dlatego nigdy nie ulegała zniechęceniu, jakiemuś zamykaniu się w sobie. Była zawsze otwarta, pogodna, życzliwa i gościnna. Promieniowała wewnętrznym pokojem i radością. Kościół uczy, że człowiek staje się w pełni człowiekiem dopiero przez całkowity dar z siebie. Ona właśnie przez całkowity dar z siebie, przez pełne oddanie siebie na służbę Bogu i ludziom, stała się pięknym człowiekiem i była naprawdę szczęśliwą. Jest więc wzorem pięknego życia chrześcijańskiego.

Dlatego też są czynione pierwsze kroki, aby może w niedalekiej przyszłości, za zgodą władz kościelnych, rozpocząć starania o wyniesienie jej do chwały ołtarzy i ukazanie jako godnego wzoru do naśladowania i naszej orędowniczki przed Bogiem. Jeśli będziecie mieć okazję, zachęcam do odwiedzenia jej grobu na cmentarzu w Dursztynie i by powierzać jej swoje sprawy. Ona, która tak ukochała Dursztyn, Krempachy i cały Spisz, z pewnością będzie się wstawiać u Bożego tronu za proszącymi.

o. Wacław Michalczyk OFM

Zdjęcia: o. Walenty Gnida OFM

Facebook Comments