
Był to jeden z tych ciepłych, wrześniowych dni, kiedy powietrze pachnie już liśćmi, ale słońce wciąż potrafi muskać twarz swoim złotym blaskiem.
Właśnie wtedy odwiedziłam ogród Pani Zofii – miejsce, które wydaje się wyrwane z kart bajki. Choć po części wiedziałam, czego się spodziewać, to, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze wyobrażenia.
Już od bram ogrodu poczułam, że wchodzę do świata stworzonego z miłością i ogromną wrażliwością na piękno natury. Kolory! To one pierwsze mnie uderzyły – feeria barw, jakiej nie powstydziłaby się paleta najlepszego malarza. Ale to nie były liście – choć one też malowniczo tańczyły w podmuchach wiatru – to były dynie. Dziesiątki dyń! Małe, duże, kuliste, podłużne, karbowane, gładkie… Ich kształty były tak zróżnicowane, że miałam wrażenie, jakby każda z nich miała własną osobowość.
Zachwyciły mnie te zielone – niektóre intensywne jak mech, inne pastelowe, niemal oliwkowe. Obok pyszniły się klasyczne, ogniste pomarańcze, ale i one miały swoje odcienie – od głębokiej mandarynki po jasny bursztyn. A potem – niespodzianka – dynie żółte jak słońce, lśniące niemal jak metal. I te fioletowe… nie sądziłam, że taki kolor może przybrać dynia. Ale najwięcej emocji wzbudziła we mnie ta różowa – subtelna, kobieca, delikatna jak pudrowa róża. Wyglądała jak z innego świata, jakby natura chciała udowodnić, że nie ma granic, gdy chodzi o piękno.
Pani Zofia nie tylko je uprawia – ona je celebruje. Każda dekoracja w ogrodzie była przemyślana: dynie poukładane na snopach słomy, ułożone w misach i koszach z traw i wrzosów. Byłam wzruszona, bo w tych aranżacjach było coś więcej niż estetyka – była dusza.
Zachwycona tym dyniowym teatrem, ruszyłam dalej, w głąb ogrodu. Ciszę przerywało gdakanie – i wtedy zobaczyłam je: stadko uroczych, ciekawskich kur, które nic sobie nie robiły z mojej obecności. Podeszłam bliżej, a one – jakby mnie znały od lat – przywitały mnie z zaciekawieniem. Ich upierzenie mieniło się w słońcu: od klasycznej bieli, przez rudawe łaty, aż po prawie czarne pióra z zielonym połyskiem. Niektóre gdakały w kurniku, inne dziobały trawę, a jedna z kur łypała na mnie ciekawie.
Wyszłam z ogrodu Pani Zofii z sercem pełnym ciepła. To było coś więcej niż tylko spacer – to była podróż przez jesienną magię, przez kolory, zapachy i detale. Przez pasję, która ożywia przestrzeń i czyni ją niepowtarzalną. Ten ogród to nie tylko miejsce – to opowieść…
Zresztą, sami zobaczcie!







































































