Nie dziywcynta, ino pon farar, sołtys i komendant OSP – w tym roku, z racji wciąż niepewnej sytuacji epidemicznej, zespół Zielony Jawor zdecydował się na skróconą wersję tradycyjnego ogrywania moji.
Trzy wysokie mojki stanęły więc tylko przed siedzibami najważniejszych osób we wsi, tj. sołtysa Józefa Pietraszka, ks. proboszcza Zbigniewa Ścisłowicza i przed remizą OSP. Ok. godz. 13, tuż po zakończeniu Mszy św., członkowie zespołu Zielony Jawor przy wtórze kapeli Dominiki Trybuły od placu przy kościele, (na którym oczywiście zagrali) udali się w wesołym korowodzie prosto do domu p. sołtysa. Pochód otwierali starsi zespołu, na czele z Mirosławem Kaczmarczykiem dzierżącym w ręku umajoną wstążkami mojkę, a zamykały mniejsze i większe dzieci.
I jak to przy tego typu okazjach bywa, ogrywani musieli „okupić” się porwaniem do tańca. Sołtys – jak zresztą zawsze – stanął na wysokości zadania. Komendanta Józefa Tazika i zgromadzonych przy remizie strażaków też nie trzeba było dwa razy namawiać, bo to chłopy „do tańca i do różańca”. I nawet proboszcz specjalnie się nie wymawiał, choć już po fakcie przyznał, że ostatni raz to tak „tańcowoł w cywilu” 🙂
I choć odwieczne pytanie: Na jakom pamiontke moje stawiajom, nie znalazło w tym roku potwierdzenia w fakcie posiadania dziywcyncia – tak po prostu 😉 – to najważniejsze, że tradycji stało się zadość!
A już po zakończeniu korowodu, na drodze przed remizą, członkowie zespołu dali zebranym mini pokaz tańca.